19 grudnia 2009

Św. Wojciech – pechowiec, nieudacznik, czy świadek nadziei?

Jednym z elementów przeżywanej w Ruchu Światło - Życie Modlitewnej Nowenny Miesięcy, związanej z ogłoszonym przez papieża Benedykta XVI Rokiem Kapłańskim, jest przybliżanie w każdym miesięcy sylwetki jednego ze świętych patronów, oraz cnoty którą szczególnie się wyróżniał. Przykład i świadectwo ich życia mają stać się bowiem dla nas zachętą do gorliwości w wierze i umacniać nas w tejże cnocie.

Czym więc zatem wyróżniał się św. Wojciech, który jest naszym patronem w miesiącu grudniu? Patrząc po ludzku praktycznie rzecz biorąc niczego nie osiągnął, można nawet powiedzieć, że jego życie było zmarnowane – nie potrafiąc przekonać własnych owieczek do porzucenia pogańskich obyczajów dwa razy uciekał z własnej diecezji, ukrywał się w klasztorze, a wkrótce po przybyciu na misje wśród Prusów został … zabity. Można zaryzykować stwierdzenie, że najbardziej znany jest właśnie z tego że zginął! Właściwie dopiero po śmierci został doceniony, a jego „sukcesy” zaczęły się dopiero przy jego grobie, a raczej w związku z jego grobem, gdyż jego relikwie spoczywające w Gnieźnie przyczyniły się do utworzenia tam pierwszej na ziemiach polskich metropolii.


Patrząc po ludzku, można uznać go za nieudacznika, w najlepszym wypadku za pechowca. Ale spoglądając z perspektywy wiary nie można zaprzeczyć, że był człowiekiem nadziei! I właśnie ta jego „nadzieja wbrew nadziei” jest dla nas w tym miesiącu cnotą, nad którą mamy pracować. Wojciech posiadał nadzieję, która pchała go w jednym kierunku – wypełniania woli Bożej w przeświadczeniu, że Bóg najlepiej pokieruje jego życiem. Wiedział, że sam niewiele może zdziałać, dlatego wszystko oddawał Bogu, dla Niego był gotowy znosić odrzucenie i „siać we łzach”.

Czy był dobrym misjonarzem? Znów patrząc czysto po ludzku można by powiedzieć, że jego wyprawa misyjna poniosła całkowite fiasko. Ale przecież dobrze wiemy, że "krew męczenników jest nasieniem Kościoła". Paradoksalnie więc, przez swoje męczeństwo przysłużył się rozkrzewianiu wiary bardziej, niż przez duszpasterskie wysiłki.

Ale jest też dodatkowa okazja do wspomnienia tego świętego. Dziś bowiem godność prymasa Polski przejął urzędujący arcybiskup gnieźnieński Henryk Józef Muszyński. Tym samym tytuł prymasa powrócił do stolicy metropolii, zbudowanej na grobie św. Wojciecha. Dotychczas należał bowiem do abp Józefa Glempa, metropolity warszawskiego, noszącego tytuł kustosza relikwii św. Wojciecha. To właśnie dzięki męczeńskiej śmierci Wojciecha i pielgrzymce cesarza Ottona III do grobu swojego świętego przyjaciela Polska zyskała własną metropolię, a przez to niezależność od niemieckiego sąsiada.

Tak więc wbrew pozorom i pomimo wielu porażek św. Wojciech odniósł „oszałamiającą karierę” i co ciekawe, nie będąc Polakiem stał się głównym Patronem Polski. Czy przykład jego życia wciąż może być pociągający? Wydaje mi się, że bez wątpienia tak. Może szczególnie dla tych, którzy przeżywają jakiś kryzys, nie widzą swojego miejsca w świecie, w Kościele, wydaje im się, że ponoszą same porażki. Wojciech pokazuje, że potrzeba trochę cierpliwości, a właściwie ufności w Boży plan. Uczy nas dziś, że coś co w oczach ludzkich jest porażką, w oczach Bożych wcale nie musi nią być, gdyż Bóg w sobie tylko wiadomy sposób może przekuć ją w sukces.

Nowemu prymasowi życzmy potrzebnych łask w nowej posłudze, a przede wszystkim módlmy się o nie dla niego, dla siebie zaś o cnotę nadziei, byśmy na Bogu budowali nasze życie, nie w przekonaniu o własnych sukcesach, lecz w ufności w Jego moc i wspaniały, najlepszy dla nas plan.

Przemek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz